Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 kwietnia 2016

Re:

Hej... Witajcie...
Wybaczcie za ten brak chęci przy pisaniu tego. Ba! Podczas pisania tego, zdaję sobie sprawę, że zostanę zrugana w komentarzach na tysiąc możliwych sposobów, jeśli w ogóle ktoś to przeczyta... Ale mniejsza. Trochę dziwnie się czułam, gdy wchodziłam n tego bloga i klikałam w nowy post. Nie robiłam tego od dawna. Od. 3. Długich. Lat. Dobra, może nie całkiem 3, może tylko 2,5 roku. I tak nie brzmi to zbyt dobrze...
Od razu przejdę do rzeczy i powiem, że to nie będzie notka w stylu: "Nie miałam weny ani czasu, ani nic, ale przeczytałam ostatni post na HMOL'u i mnie naszło, by reaktywować to coś". Nie. Ta notka raczej... Ogłosi coś, co było wiadome już od tych 3 lat. Tak. To koniec tego bloga, tej historii. Jak mówi moja koleżanka: "Ta historia we mnie umarła". Po części jest to prawda, ale proszę, byście zostali chociaż do końca tego posta. Chcę wyjaśnić, co poszło nie tak te kilka lat temu. Nie chcę się usprawiedliwiać. Po prostu wolę się wygadać, by było mi lżej...
Koniowata ma rację. Brak chęci jest odpowiedzialny za cały ten bajzel. Chociaż mam na to trochę inny kąt patrzenia... W ostatnich rozdziałach, jakie tu pisałam, już się nie spełniałam. Pisanie tego sprawiało mi coraz większą trudność. Nic dziwnego, że skorzystałam z okazji, kiedy nikt nie truł mi 4 liter, że od dawna nie ma rozdziału i po prostu zniknęłam. Zniknęłam chamsko i bezczelnie. Na początku był plan, że wrócę. Za miesiąc, może za dwa, lecz coś poszło nie tak... Miesiąc zmienił się w rok, a rok w 3 lata, a chęci jak nie było, tak nie było. Przyznam się szczerze, że wtedy straciłam pasję. Pasję do pisania. Pasję do koni. Dwóch najważniejszych rzeczy w moim życiu... Nie żeby coś. Konie wciąż uwielbiam. To piękne stworzenia, ale moja sytuacja zdrowotna, rodzinna i finansowa nie pozwalają mi zbytnio pogłębiać i rozwijać mojej pasji. Musiałam, więc zmienić hobby... W takim razie, co wyparło pisanie? Rysunek. Kiedyś pisałam i rysowałam całymi dniami, lecz nigdy nie myślałam o tym, by robić je dobrze. Nie wiedziałam, że prawdziwy pisarz najpierw pisze plan i rozrysowuje fabułę, martwiąc się o archetypy postaci, strzelby Czechowa i inne pierdoły. Dawniej pisałam na żywca. Pisałam to, co akurat wpadło mi do głowy. Żadnych poprawek. Żadnego myślenia. Tylko ja i kartka. A potem zrozumiałam, że robię to źle i zaniechałam. Miałam do tego straszną awersję... Dlatego przerzuciłam się bardziej na rysunek, który też ewoluował... Kiedyś rysowałam jedną rzecz w 5 minut. Teraz zajmuje mi to 12 godzin. Mówiąc szczerze, cieszę się z tego. Cieszę się, że wybrałam drogę rysunku zamiast drogi pisania. Teraz planuję swoją przyszłość, ściśle łącząc ją z rysunkiem. Pisanie przestało mieć większe znaczenie. Stało się jedynie podrzędnym hobby. Aż do stycznia tego roku. Dostałam wtedy jakiegoś olśnienia. Zaczęłam pisać więcej i więcej... Ale do bloga nie wróciłam. Nie dałabym rady, ponieważ to opowiadanie nie było już moje. Wydoroślałam w różnym tego słowa znaczeniu. Nie potrafiłam pisać o czymś, czego nie mogę już robić, gdyż nie mam kasy albo rodzice się boją, że spadnę i umrę, jak niektórzy z członków mojej rodziny. Opowiadanie o jakieś dziwnej Hiszpance oraz jakimś idiotycznym wątku zabicia członka rodziny przez Izę... To już nie byłam ja. Teraz z nieśmiałej dziewczyny, która swoje myśli przelewała na papier, stałam się osobą bardziej otwartą. Osobą, która zauroczyła się w steampunku, cyberpunku i innych dark fantasy i postapokalipsach. Teraz nie mogę się nawet zmusić do przeczytania książki o problemach nastolatków, które kiedyś jako dziecko czytałam i nie miałam z tym problemów.
Wyewoluowałam... A co do rysunku. Żeby pokazać, że naprawdę ostatnio myślałam tylko o tym:
^Tak rysowałam w czasie prowadzenia tego bloga^

A tak rysuję teraz:


Dość duża różnica... I tak. Tamtej podpis w nowym rysunku, to moja sygnatura. Działam teraz bardziej na DeviantArcie, jeśli ktoś jest ciekawy...
To jednak nie koniec tego posta. Chcę powiedzieć, czemu przez tyle lat nie komentowałam. Kiedyś uwielbiałam Wasze opowiadania. Obserwowałam tonę blogów z opowiadaniami o koniach, ale potem coś zauważyłam. Czytanie wielu opowiadań o podobnym temacie, nigdy nie kończy się dobrze. Powoli wszystkie opowiadania zaczęły stawać się podobne- przewidujące i przypominające Modę na Sukces albo inną telenowelę. To mnie zrażało. Zaczęłam czytać rozdziały coraz rzadziej. Zaczęłam komentować raz na ruski rok, a potem nie chciałam dawać złudnej nadziei- że coś skomentowałam i że wszyscy myślą, że będę to już robiła znowu i ciągle, bo tak nie było... Czytałam raz na jakiś czas dla nostalgii. Czytam nawet teraz, ale nie komentuję. Nie chcę rozpalać ognia, jak wiem, że go nie upilnuję i znowu zniknę na parę miesięcy. Dlatego nie komentowałam, chociaż wspierałam wszystkich duchowo. Zwłaszcza Koniowatą, która była i jest dobrym duszkiem na tym Bloggerze. To ona zawsze motywowała innych do pracy, do pisania. Dawała iskierkę nadziei, o którą potem blogerzy musieli walczyć na swoich blogach. Ja swojej nie upilnowałam. Zgasła te 3 lata temu, a ja wraz z nią. Od tamtej pory unikałam kontaktu z innymi blogerkami. Nie chciałam słyszeć zażaleń, że nie piszę, że one czekają na nowy rozdział. Nie potrafiłam sprostać oczekiwaniom. Wiedziałam, że nie poradzę sobie z pisaniem, czegoś, co było już dla mnie tylko przykrym obowiązkiem... Czasem nachodzi mnie myśl, żeby rozpocząć wszystko od nowa. Założyć nowy blog i pisać tam wszystkie moje aktualne pomysły na opowiadania, bez martwienia się o fabułę czy kontynuację. Jednak się boję. Boję się, że nie wytrwam... Znowu. Nie wiem czy jeszcze kiedyś wrócę. Na pewno będzie mnie można znaleźć na Thei, na komentarze też odpisuję, trochę gorzej z GG. Wchodzę na niego rzadko. Nie wiem. Może ktoś będzie chciał mnie ukarać osobiście/prywatnie czy coś. Wtedy piszcie na gg, a potem dajcie info Norce (mam nadzieję, że się nie obrazisz ;D). Z nią mam kontakt do dzisiaj i raczej przekaże mi na fb, a jeśli nie chcecie iść krętą drogą, to spamujcie mi w komentarzach, bym weszła na gg. Chętnie przyjmę Waszą złość, jaka zapewne nagromadziła się po tych kilku latach. Teraz przynajmniej wiem, że nie powinnam uciekać i muszę wziąć wszystko na klatę (jakkolwiek to brzmi).
Wybaczcie za wszystko. Za to ciągłe pisanie raz na ruski rok, nie pisanie komentarzy i inne rzeczy. Jednocześnie chcę podziękować wszystkim, co czytali tego bloga. Chcę również podziękować Koniowatej. Gdyby nie Ty, to chyba nigdy nie odważyłabym się napisać tego posta. Jesteś naprawdę wielka i wytrwała, i za to cię cenię. Wstyd mi, że piszę tylko wtedy, gdy ktoś mną porządnie wstrząśnie oraz że nie komentuję Twojego bloga, nawet jeśli czytam go od czasu do czasu.
Jeszcze raz wybaczcie... Chociaż nie. Nie musicie mi wybaczać. To co zrobiłam, raczej nie zasługuje na wybaczenie. Jak pisałam na początku. To nie powinny być przeprosiny. Po prostu chciałam się wygadać... Chciałam raz, a porządnie napisać, że to koniec tego bloga. Proszę Was jednak, że jeśli lubiliście tamtą dawną mnie, to nie przestańcie obserwować tego bloga. Może kiedyś blogosfera znowu zacznie mnie kusić i tutaj wrócę. Na nowym blogu. Z nowym stylem pisania. Ze świeżością. I z nową mną...

Wasza Szałwia