Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Sezon 2 ,,Tajemnica Gwiezdnego lasu"

Oto mały wstęp do drugiego sezonu.
--------------------------------
Nastoletnia Magda Walewska wraz z Patrycją Wichrzewską  i Żanetą Markowską, wyruszają w pełną przygód i zagadek podróż do Jorvik. Tajemniczy obóz prowadzi niejaki Antoni Kwardycki, zgorzkniały starzec uwielbiający konie.
Jaką tajemnice kryje Lawendowe Wzgórze? Czy Gwiezdny Las istnieje? Co to mogut i w jaki sposób przybył do Jorvik? Czy to prawda, że Antoni Kwardycki jest nieśmiertelny? Co knuje tajemna organizacja o nazwie Ciemny Księżyc?
Na te i inne pytania odpowie książka Mada(g)ascar oraz tajemnica Gwiezdnego Lasu.
------------------------------------------
Jak widzicie jest bardzo tajemniczy. Co do miejsca o nazwie Jorvik. Istnieje miasto York, zwane przez wikingów Jorvik. Jednak miejsce w które wybierają się bohaterki jest wymyślone przeze mnie.

A oto taki opis Jorvik:
Kraina wielkich łąk i lasów. W lato cudowne miejsce do wypoczynku, dzięki wielu jeziorom. W zimę miejsce najlepsze dla narciarzy, ze względu na góry Taurus, okalające zachodnią część krainy. Świeże powietrze i wiele stadnin to raj dla wielu jeźdźców. Wschodnia część Jorvik pełna jest legend.

Większego opisu niestety nie chce mi się pisać, a to wszystko przez lenia. Mogę natomiast dodać, że większość "dziwnych" rzeczy będzie dziać się we wschodniej części krainy.

Epilog

-Moje życie legło w gruzach. Jeszcze miesiąc temu byłam najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, ponieważ dostałam własnego konia i miałam wystartować w turnieju Claymont. A teraz siedzę tutaj z tobą i opowiadam o swoim życiu i żalach. Wieża zamkowa zapadła się, przez nią nie będzie turnieju. Ale nic nie szkodzi, będą inne, lepsze, ale nie zastąpią tego. Moje pierwsze zawody w życiu, nie odbędą się. Szkoda. Muszę się z tym pogodzić. Może w przyszłym roku? Tego nie wiem, ale muszę ciężko ćwiczyć, bo tylko to mi pozostało. Egzamin na srebrną odznakę, turniej, uratowanie stadniny, to wszystko zakończyło się fiaskiem. Mogę cytować wiele cytatów znanych poetów, które podniosłyby mnie na duchu, ale tylko jeden okazuje moją sytuację.

Na początku jesteś na samym szczycie Mount Everest. Cieszysz się życiem, ale nagle robisz jeden niewłaściwy krok, który sprowadza cię na samo dno Rowu Mariańskiego.
Patrycja Wichrzewska
 -Dzięki za wygłoszenie mojego cytatu-podziękowała Pati.- Powiesz mi co się stało na egzaminie, czy mam to z ciebie wydusić?
-Hmm... Poszedł nieźle, nawet bardzo dobrze.
-To czemu byłaś taka zła?
-Źle odpowiedziałam na pytanie o podaniu promienia wycinku okręgu wykonywanego podczas wyjeżdżania narożników dla koni wyszkolonych w klasach od L do C.
-I tyle?
-Tak.
-Chyba za jedną złą odpowiedź nie oblewają egzaminu.
-Przepuszczają. Ja dostałam srebrną odznakę.
-I się nie cieszysz?
-To był najgorszy wynik w moim życiu.
-No tak. Zapomniałam, że jesteś perfekcjonistką.
-Przestań gadać o moich cechach, bo przegapisz fajerwerki.
 Po minucie na niebie pojawiły się miliony fajerwerków.
-Jednak dobrze, że pojechałyśmy na Stare Miasto i weszłyśmy na taras widokowy.
-Tak, ale nogi będą mnie boleć przez następny tydzień-powiedziała Patrycja.
-------------------------------------
Życzę wam szczęśliwego nowego roku, pełnego uśmiechu.


 
 

Rozdziały 27-30

-Jak się czujesz?
-Dobrze, ale trochę się denerwuję.
-Nie martw się skarbie.
-Dzięki mamo.
***
  Szłam na losowanie i wylosowałam numer piąty.
-Nienawidzę czekać na egzaminach. Strasznie się wtedy denerwuję- powiedziałam.
-Nie martw się. Strach minie gdy tylko wsiądziesz na siodło. Masz duże szanse na zdobycie srebrnej odznaki-pocieszyła pani Ela.
-Wiem, ale w głowie mieszają mi się pytania i nie pamiętam programu ujeżdżenia.
-Spokojnie. Napij się czegoś i zacznij siodłać Ascara.
 Posłuchałam pani Eli i wyjęłam wodę z plecaka. Następnie przywitałam mojego wierzchowca i zaczęłam go czyścić.
***
  Osoba przede mną od razu po pokonaniu parkuru została wyeliminowana, przez co przeraziłam się.
-Magda Walewska-rzekł sędzia.
,,No cóż, Magda weź się w garść. To tylko egzamin. Przeżyłaś egzamin na brązową odznakę to i na srebrnej przeżyjesz." myślałam. Powoli wyszłam na parkur i zaczęłam kłusować. Pokonałam kopertę z trzema koziołkami na które trzeba było najechać z kłusa. Później galopem pokonałam trzy stacjonaty, okser i szereg zbudowany ze stacjonaty i oksera.
***
 Po egzaminie spotkałam się z Patrycją.
-Gdzie Anka i Eva?
-Same chciały ci powiedzieć, ale nie miały czasu.
-Ale co chciały mi powiedzieć?
-Obie wyjechały z Warszawy.
-A na ile?
-Na zawsze.
 Zdumiałam się.
-Ale jak to?
-Mówiły, że mieszka tam słynny jeździec, który nauczy je nowych rzeczy.
-A jakich?
-Wystarczających by zostać mistrzem Europy w skokach.
,,A to wredna zołza, dobrze wiedziała, że to moje marzenie i bezczelnie wyjechała do Londynu, do jakiegoś profesjonalisty, który zrobi z niej mistrzynię Europy. Zawsze wiedziałam, że raczej za mną nie przepada, ale to jest wręcz cios poniżej pasa. Wredna egoistka. Zapatrzona w te swoje lusterko..."myślałam.
-Magda?
-Eee... Co?
-Jak poszedł ci egzamin?
-Nie mam ochoty o tym mówić-powiedziałam oschle i wyszłam z kafejki.
-Aha, czyli źle-powiedziała do siebie Patrycja, gdy wyszłam.
***
-Hej tato-powiedziałam załamana.
-O witaj-odpowiedział troskliwym głosem.-Coś się stało?
-Nie nic.
-Nam możesz powiedzieć-wtrąciła się mama.
Powoli wytłumaczyłam rodzicom co się stało. Oni przytulili mnie i mama powiedziała:
-Z tym egzaminem nie było aż tak źle. Będą inne.
-Ciekawe kiedy-powiedziałam pod nosem.
Wtedy zadzwonił telefon taty.
***

-Coś się stało?-zapytałam.
-Tak.Wieża zamkowa zawaliła się.
-Nie, to niemożliwe.
-Prace remontowe wieży skończą się w marcu-powiedział smutno tata, po czym spojrzał na mnie.-Niestety, ale chyba będziemy musieli odwołać turniej zamku Claymont...

--------------------------------------------------
I oto ostatnie rozdziały tej serii. Katastrofa za katastrofą. Anka i Eva wyjechały do Londynu bez pożegnania, Magda zrozumiała, że Anka nie była jej przyjaciółką, turniej Claymont został odwołany. A zapowiadało się takie szczęśliwe zakończenie.




Rozdziały 23-26

 Zawodnicy przygotowywali się do startu. Słychać było rżenie koni, rozmowy ludzi. Numer 5, czyli Paweł na swoim koniu Blue Lady, białej klaczy arabskiej, uważnie słuchał swojego trenera:
  -Na ostatnich dwóch prostych przyśpiesz do cwału. Przy zakrętach bądź jak najbliżej wewnętrznej.
-Dobrze postaram się.
-Spróbuj jak najbardziej oszczędzać Blue Lady, ale jeśli będzie mogła możesz cwałować też na drugiej prostej. Pamiętaj, że dostała wczoraj porcję jęczmienia, więc jeśli nie zużyje podczas wyścigu całej energii to będziesz musiał ją wybiegać na lonży. Najbardziej jednak zależy mi, żebyś unikał Andrzeja Bieleckiego i jego ogiera Tabasco. Są bardzo agresywni, podobno jeden z dżokei ma przez niego złamaną nogę.
-Postaram się.
 Po tych słowach Paweł pokłusował w stronę startu.
***
 
-Wystartowały! Apollo wysuwa się na prowadzenie, tuż za nim Blue Lady i Tabasco. Ostatni jest Zefir. Tabasco wysuwa się na prowadzenie. Apollo na czwartym miejscu. Blue Lady na drugim. Nie! Jednak jest pierwsza! Tak! Blue Lady wysuwa się na prowadzenie! Apollo tuż za nią. Tabasco zostaje w tyle. Blue Lady nadal prowadzi! Tuż za nią Apollo, Zefir, Pistacja, El Diablo. Na szarym końcu jest Tabasco i Vivaldi. Tabasco przyśpiesza, ósme, piąte, drugie! Tabasco wysuwa się na prowadzenie! Blue Lady na trzecim. Do końca zostało tylko sto metrów. Apollo pierwsze. Blue Lady nadal trzecie. Tabasco zostaje w tyle. Zefir przyśpiesza znajduje się na drugim miejscu. Pięćdziesiąt metrów! Dwadzieścia pięć! Blue Lady na pierwszym. Tuż za nią Tabasco. Zefir znowu ostatni. Blue Lady wygrywa! Tak! To chyba ona wygrała! Sędziowie zobaczyli już zdjęcie. Oto wyniki! El Diablo wygrał! Proszę państwa, a myślało się, że Blue Lady ma tą wygraną w kieszeni.
***
 Na tablicy pokazały się wyniki:
Pierwsze miejsce-El Diablo
Drugie miejsce-Apollo
Trzecie miejsce-Blue Lady
(...)
Ostatnie miejsce-Pistacja
***
-Gratuluję ci!
-Nie ma za co. Posłuchałem się tylko twoich wskazówek.
-Jest za co. Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę. Myślałem, że czeka nas fiasko jak w Turkmenistanie, ale ty się postarałeś i zdobyłeś trzecie miejsce. Dobra robota!
-Poszłoby lepiej gdyby nie Andrzej Bielecki. Próbował wystraszyć moją klacz.
-Nic nie szkodzi! To i tak duże osiągnięcie. Blue Lady jest strachliwą klaczą, a miesiąc temu zdjęto jej gips. Żadnemu z moich dżokei nie udało się zaprzyjaźnić z nią. Myślałem, że będę musiał ją sprzedać. Jest doskonałą klaczą. Martwiłem się, że sprzedam klacz podobną do Ruffian, ale pojawiłeś się ty i moja nadzieja na uratowanie tej klaczy przybyła.
-Tak. Ja i Blue Lady jesteśmy bardzo do siebie podobni.
 

sobota, 29 grudnia 2012

Streszczenie rozdziałów 19-22

 Ja to mam pecha. Gdy już napisałam długie rozdziały to mi Internet padł. Cała praca poszła na marne, więc ja ze swojego lenistwa napiszę w skrócie o co chodziło. W przyszłym miesiącu napiszę te rozdziały, by lepiej się czytało.

-----------------------------------------------------

Gdy parada się skończyła, dziewczyny opowiadały o emocjach tamtejszego dnia. Eva wspomniała o ugryzieniu przez jakiegoś malucha. O godzinie 18 Magda wróciła z Ascarem. Opowiedziała tacie o swoich przygodach i poszła spać. Obudziła się około 23 by się napić. Gdy wychodziła z kuchni usłyszała strzępki rozmowy rodziców. Wyniosła z tego, że rodzice chcą sprzedać Ascara, babcia jest chora na raka, a sam dom coraz trudniej jest utrzymywać. Jednak nie to było najstraszniejsze, ponieważ okazało się, że Magda jest adoptowana. Z płaczem pobiegła do pokoju, rzucając zza pleców ,,Nienawidzę was!". Po długiej rozmowie, okazało się, że Magda jest córką przyjaciół państwa Walewskich...

Następnego dnia dziewczyny pojechały na Służewiec. Porozmawiały z Pawłem, bratem Evy, o zawodach. Powiedział, że z jego doświadczeniem zdobędzie minimalnie 3 miejsce. Po tej krótkiej rozmowie poszły pozwiedzać Służewiec, gdyż do zawodów zostały 2 godziny...

---------------------------------------------------------------

Zaskoczeni?

piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział 18

 Wreszcie dotarliśmy do parku Agrykola. Śnieg delikatnie przysypał uliczki. Gdzieniegdzie można było zauważyć gile. Słońce powoli zachodziło.
   Parada zatrzymała się na polanie. Ludzie zaczynali zwalniać. Po godzinie wszystko było gotowe. Cowboye rozłożyli parę gier. Harcerze sprzedawali świeczki Caritasu. Wojskowi opowiadali o walkach jakie przeżyli. Wstałam i zaczęłam czyścić Ascara.
***
  Niektóre dzieci przyglądały się rozgrzewce mojego wierzchowca. Gdy zaczęłam anglezować, przyłączyła się do mnie Patrycja i Anka.
-Jak przeżyłaś święta?-zapytała Pati.
-Miałam przekichane- odpowiedziałam.
-Myślałam, że grypa trwa dłużej niż trzy dni.
-Ja też, ale zdarzył się cud. A ja nie mam zamiaru go zmarnować.

Rozdział 17

  Gdy parada zaczęła się oddalać od Grobu Nieznanego Żołnierza, musiałyśmy obserwować harcerzy. Gdy przypomnę sobie sytuacje przed paradą które były komiczne. Jeden krzyczał, że na El Arię nie wsiądzie, gdyż ma uczulenie na sierść. Trzeba było go nafaszerować Claritiną. Drugi oznajmił, że ma złamaną nogę i na konia nie wsiądzie. Klaudia, mistrzyni woltyżerki, zaproponowała, że może go zrzucić z siódmego piętra.
-Jak Zorro-powiedziała.
 Czasami jej złośliwy charakter się przydaje, bo u harcerza noga magicznie się zrosła.
***
  Parada  była blisko parku Agrykola. Coraz więcej ludzi przyłączało się do marszu. Z nudów obserwowałam okolicę. Widziałam osoby sprzedające hot dogi, samotne matki z dziećmi. Zobaczyłam też chłopczyka, który wbiegł na środek drogi, tuż przed galopującym cowboyem.
-Patrycja! Zatrzymaj tego cowboya!-krzyknęłam i rzuciłam się pędem w stronę chłopca.
Zdążyłam go popchnąć.
***
 Po paru minutach zorientowałam się co się stało. Uratowałam dziecko. Wszyscy mi gratulują. Matka chłopca ściska mnie i płacze ze szczęścia. Patrycja, Anka i Eva uśmiechają się serdecznie.
Jestem bohaterką...
 


Rozdział 16

  Nagle rozległy się dźwięki muzyki wojskowej. Z pobliskich drzew wyłoniło się wojsko. Charakteryzowali się strojem wojskowym. Większość żołnierzy miała około czterdziestki. Ich konie często były gniade lub kasztanowate.
  Następni szli harcerze. Wolontariusze prowadzili konie, gdyż zuchy nigdy nie jeździły konno. Dostali wyjątkowo spokojne konie, przeważnie maści myszatej i siwej.
  Później szły nasze koleżanki ze stadniny. Były mistrzyniami woltyżerki. Ich bułany wałach, ślicznie wyglądał w słońcu, gdyż jego sprzęt jeździecki ozdobiony był kryształami. Białe siodło idealnie podkreślało stroje naszych koleżanek. Czaprak miał pięknie wyszywaną złotą nicią literę C, co znaczyło Claymont. Dzieci patrzyły ze zdumieniem na akrobacje Kingi, Kamili i Klaudii.
  Byli jeszcze clowni, cowboye i wielu, wielu innych. Na samym końcu kłusowała Patrycja, wykonując swój mistrzowski pokaz ujeżdżenia.

Rozdział 15

-Uczestnicy?
-Są!
-Konie?
-Są!
-Trasa parady?
-Jest!
-No to super. Jesteśmy gotowe- oznajmiłam.
-Świetnie! Chodźcie do pana Darka. Czeka na nas.
  Poszłyśmy pod Grób Nieznanego Żołnierza, gdzie zbierały się niezłe tłumy. Pan Darek postarał się gdy zapewniał, że zajmie się reklamą. Co chwilę pojawiała się reklama, którą nagrywaliśmy tydzień temu. W radiu ciągle brzmiały nasze głosy, a na bilbordach widniały zdjęcia Ascara, Vanili, Botanika i Milano. Byłam zadowolona, nigdy szczęście mnie tak nie rozpierało. Widok tylu tłumów był miodem na moje serce. Pan Darek stał koło jednego z drzew. Był grubszym pięćdziesięciolatkiem, ubranym w elegancki garnitur i czerwony krawat. Czarne spodnie ledwie się trzymały. Cały strój dopełniały mokasyny. Mimo dziwnego wyglądu, pan Darek był miły i kulturalny. Często odznaczał się inteligencją. Wyróżniał się amerykańskim akcentem. Często używał obcych słów. Zamiast metro mówi underground. Zamiast komórki mówi mobile. Można by opowiadać tak bez końca.
- Za chwilę zaczynamy-poinformował.
-Nie mogę się doczekać.

czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 14

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
  Święta coraz bliżej. 20, 21, 23, 24... Tak! Dzisiaj wigilia. Ojciec pojechał do stadniny by przygotować wigilię. Ja leżę w łóżku, chora na grypę. Oglądam sobie "Kevin sam w domu" i cieszę się życiem. Ale co to będzie za sielanka bez stadniny, bez turnieju. A co jeśli nie zdam na srebrną odznakę jeździecką? Przecież to już za parę dni. Przecież to będzie 30 grudnia. Powinnam teraz trenować z Ascarem. Powinnam też odśnieżyć parkur i wynieść przeszkody do hali. O ja głupia! Przecież teraz jest remontowana stadnina. No cóż, zostaje tylko czekać na cud, że wyzdrowieje.
---------------------------------------------
I oto ostatni rozdział, który dzisiaj wkleję. Wyczekujcie jutro na następne cztery. Mam nadzieję, że pomożecie mi wymyślić czego dotyczyć będzie następna seria opowiadająca o Magdzie. Niestety nie obiecuję, że nadal będę pisać to opowiadanie, ale są spore szanse.
Jak macie jakieś pomysły to piszcie.
E-mail: szalwiacp@wp.pl

Rozdział 13

-Więc chodzi o to by znaleźć chętnych do wzięcia udziału w paradzie. Ja i mój ojciec zajmiemy się resztą.
 Patrycja tłumaczyła właścicielowi fabryki agletów, że taka parada konna spodoba się każdemu. Być może zdobędzie on nowych sponsorów, na przykład firmę Adidas. Powoli mężczyzna zaczął się przekonywać do tego pomysłu. Zapytałyśmy, czy mógłby dać nam zgodę na prowadzenie takiego jak to określiła Patrycja ,,mini-biznesu". Bez problemu zgodził się i orzekł, że następnym razem jak będzie próbował zorganizować imprezę okolicznościową to będzie wybierał tylko firmę ojca Patrycji i mojego.
***
-No i proszę. Wszystko się jakoś ułożyło. Teraz musimy tylko czekać na zgłoszenia do parady. One też będą trochę kosztować-oznajmił ojciec Pati.
-A ile dokładnie?-zapytałam.
-Dwa, trzy złote. Maksymalnie pięć.
-Czyli, że możemy uzbierać ze sto złotych.
-Jeśli dobrze licząc to tak.
-Ale i tak jest spora szansa na zamknięcie stadniny.
-Magda rozchmurz się, jeśli chcesz to pójdziemy wszyscy na pizzę. Ja płacę- odezwał się ojciec Pati.
 

Do Koniowatej

1. Imię konia, na którym najbardziej lubisz jeździć.
Nefir
2.Ulubiona rasa koni.
Szajr i Sorraia
3.Od ilu lat (jeśli w ogóle) jeździsz?
Nie pamiętam, ale ostatni raz w 2009. Jak postaram się o większe alimenty od ojca to może kiedyś.
4.Książki czy filmy?
Jeśli w tym roku strona moich wypożyczonych książek sięga 30 stron, to chyba wiadomo.
5.Ulubiona pogoda.
Jesień, temperatura ok. 17 stopni, chłodny wietrzyk, niebo niebieskie, ciśnienie ok. 1000 hPa.
6.Ile sezonów oczekujesz na moim blogu - od jednego do pięciu.
Cztery albo pięć.
 


Rozdział 12

-Zadzwoniłam do taty. Był szczęśliwy, że podsunęłyśmy mu pomysł. Mówił, że chyba nigdy nie był taki szczęśliwy.
-Dobrze wiedzieć- powiedziałam.
-Prawie bym zapomniała. Mamy tutaj zaczekać na mojego ojca. Pójdziemy razem do klienta taty i opowiemy mu o naszym pomyśle.
-Czyli, że mamy duże szanse na uratowanie stadniny?-zapytała Anka.
-Nie duże, lecz ogromne.
-Więc teraz tylko czekać.
***
 Siedziałyśmy na rogu białego korytarza. Podłoga była okropnie zielona, a pod sufitem świeciła żarówka z I wojny światowej.
-Nie wiem czemu, ale ten korytarz przypomina mi szpitalny- powiedziałam.
-Mnie też-odparła Anka.- Jak taki bogaty mężczyzna może trzymać w lampie żarówki z początków XX wieku?
-Przestańcie narzekać-wtrąciła się Patrycja.-Cieszcie się, że nie widzieliście mojej piwnicy.
-To ty masz piwnicę?!
-Oczywiście.
 Wtedy ojciec Patrycji zaprosił nas serdecznym ruchem ręki do środka...

Rozdział 11

-Wymyśliłyście coś?-zapytałam
-Tak. Podać ci przykłady?
-Oczywiście!
-Więc słuchaj uważnie. Eva ma brata, który bierze udział w wyścigach konnych. Niedługo weźmie udział w wyścigu na Służewcu. Porozmawiałyśmy z nim. Powiedział, że chętnie da pieniądze twojemu tacie na uratowanie turnieju. Podobno oglądanie turnieju Claymont na żywo to tradycja jego rodziny.
-A ile można wygrać?
-Z dziesięć tysięcy.
-Czyli, że zostanie nam tylko piętnaście do uzbierania albo mniej jeśli nie wygra.
-Spokojnie. To bardzo prestiżowa gonitwa. Nawet gdyby przegrał to i tak dostałby z dwa tysiące.
-A ty coś wymyśliłaś?
-Jasne. Pamiętasz tą paradę koni z 2008?
-Tą która zaczęła się przy Grobie Nieznanego Żołnierza?
-Tak właśnie o tą chodzi. Ojciec musi wymyślić temat przewodni imprezy okolicznościowej.  Możemy mu podsunąć ten pomysł, na pewno się ucieszy.
-A co ma do tego zarabianie?
-Jeśli prezydent miasta się zgodzi to będziemy mogły otworzyć mini-biznes.
-A dokładniej?
-Ty weźmiesz Ascara, ja Vanilię, Anka Botanika, a Eva Milano. Będziemy mogły robić jazdy dla dzieci za symboliczną sumę pieniędzy.
-Pati! Jesteś genialna! Zadzwonię do Anki i Evy, i spotkamy się w Parku Skaryszewskim koło rzeźby ,,Rytm".
-Już idę.
----------------------------------------------------------
Chcę zadedykować całą pierwszą serię wszystkim osobom które czytają moje rozdziały. Najbardziej Koniowatej i Zaczarowanej Valerii.

środa, 19 grudnia 2012

Rozdział 10


Powróciłam do przyjaciółek z przytłaczającą nowiną. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek przydarzy się coś takiego. Najgorsze, że zdecydował to sam prezydent. Pati od razu zauważyła, że coś ze mną nie tak. Z niepewnością w głosie zapytała czy wszystko w porządku.
-Nie, nic nie jest w porządku. Prezydent powiedział, że jeśli nie uzbieramy dwustu tysięcy polskich złotych na remont stadniny i zamku Claymont to...-tutaj mój głos się załamał.
Po paru próbach rzekłam:
-To turniej się nie odbędzie. W najgorszym wypadku zamknie stadninę, a wszystkie konie zostaną sprzedane.
-Ale chyba ktoś się dołożył, prawda?-zapytała Anka.
-Oczywiście! Ojciec uzbierał już 175 tysięcy. Brakująca kwota to dwadzieścia pięć tysięcy. Nikt nie wie jak je zarobić.
-Ale możecie zacząć remont?
-Oczywiście, tylko gdzie przeniesiemy stadninę.
-Koło zamku jest stara stajnia królewska. Jest w stanie pomieścić dwa razy więcej koni. Może do niej pomieścicie konie?-zaproponowała Patrycja.
-Świetny pomysł, ale nadal nie mam pomysłu jak zarobić tą brakującą kwotę.
-Pomyślimy, a teraz już idź. Tata cię woła. Powiedz mu, że musimy jeszcze załatwić coś na mieście.
-Dzięki dziewczyny, jesteście prawdziwymi przyjaciółkami.
Po tych słowach pobiegłam do taty. Zaprowadził mnie na Stare Miasto, po czym powiedział:
-Nie musisz się martwić o stadninę. Nic się nie stanie jeśli odwołamy turniej. Możemy pożyczyć pieniądze od wujka.
-Którego?
-Tego znad morza. Mam nadzieję, że nadal pamiętasz Kingę.
-No tak. Prawie zapomniałam jak pojechaliśmy tam wszyscy razem. Jeździliśmy na Shei i Carpe Diemie. Pamiętam Piotrka i mamę, była taka szczęśliwa. Była wolna od trosk i pracy, a teraz to już nie to samo.
-Magda, pamiętaj, że ona nadal cię kocha. Mimo, że pracuje. Po prostu nie ma czasu, pracuję.
-Wiem, ale coraz częściej jej nie ma.
-Może za chwilę przyjdzie.
Zerknęłam na tatę, wydawało mi się, że mówi serio, ale moja mama bez pracy to nie moja mama. Chociaż bardzo chciałabym, żeby tak było. Nagle usłyszałam znajome szczekanie. Był to Lucyfek w całej swej okazałości, miał nawet smycz, a jej koniec trzymała mama. Była uśmiechnięta jak zawsze. Jej kruczoczarne włosy spływały falami na brązowy żakiet. Podeszła do mnie i przytuliła. Był to najlepszy dzień w moim życiu.

-----------

Jeśli przeczytaliście ten rozdział to mam dla was pewną zagadkę. Magda w tym rozdziale mówiła o pewnych bohaterach, pewnej powieści. Jeśli zgadniecie o kogo chodzi i podacie tytuł tej opowieści to coś tam dostaniecie (np. dedykację rozdziału albo coś innego). Podpowiedź: jest to moja pierwsza opublikowana opowieść.

wtorek, 18 grudnia 2012

Rozdział 9


-Jak dobrze, że dzisiaj sobota!-krzyknęłam entuzjastycznie.
Od razu pobiegłam do salonu i włączyłam telewizor. Bardzo chciałam obejrzeć prognozę pogody.
Po chwili czekania moim oczom ukazała się pogodynka.
-Witam! Dzisiaj na Mazurach będzie 10°C, na Pomorzu 8°C, w górach 5°C, a w okolicach Łodzi i Warszawy temperatura będzie sięgała do 9°C-powiedziała prezenterka.
Po tych słowach wyłączyłam telewizor i zaczęłam robić sobie herbatę. Gdy była już gotowa, usiadłam przy stole. Od razu przybiegł Lucyfer. Pogłaskałam czule jego sierść.
* * *
-Hej tato! Gdzie mama?-zapytałam.
-Jest w pracy.
-Znowu?
-Tak córciu. Gdyby nie ona, to nie mieliśmy by stadniny ani tego domu, ani Lucyfera, ani Ascara.
-Wiem tatku, ale mama spędza w pracy większość swojego życia. Nawet nie ma czasu by pouczyć mnie procentów.
-Obiecała, że jutro ciebie pouczy. A dzisiaj ja pójdę z tobą i z twoimi przyjaciółkami do ZOO.
-Tato...Ale ty sobie zdajesz sprawę, że mam już czternaście lat.
-Wiem, ale nawet dorosły lubi wychodzić do ZOO.
-Ale, nie o to chodzi. Po prostu mogę sama pójść z nimi do ZOO.
-Spokojnie, nie będziecie mnie widzieć. Będę jak Don Pedro. Poza tym chyba wiesz jacy teraz ludzie chodzą po ulicach.
-Tak, wiem-powiedziałam i zaczęłam wyliczać.-Zboczeńcy, terroryści, złodzieje, mordercy, szantażyści, ci z sekty i wiele, wiele innych.
-No sama widzisz-zaczął triumfować tata.
-Okej, to ja dzwonie do Pati, Evy i Anki.
-Pamiętaj o dwunastej wychodzimy.
* * *
-Tato, chodźmy coś zjeść. Wszystkie jesteśmy głodne. A Eva nie wytrzymuje psychicznie. Jeśli się nie pospieszymy to zacznie przeklinać po angielsku-błagałam.
W tym momencie dało się usłyszeć ciche przeklinanie.
-Sam widzisz! Już wybuchła!
-Dobrze Magda, ale na pewno nie kupię wam lodów. Jest za zimno.
-Dzięki-krzyknęłam i wtuliłam się w kurtkę taty.
Po tych słowach pobiegłam do dziewczyn i powiedziałam dobrą informację. Czym prędzej poszłyśmy do kafejki blisko parku Agrykola. Powoli usiadłyśmy przy drewnianym stole i zaczęłyśmy rozmawiać. Kafejka wyglądała trochę jak pierwszy lepszy bar, ale atmosfera tam panująca była nie do przebicia. Wszędzie wisiały obrazy z końmi, koło barku stały brązowe rzeźby koni pomalowane złotą farbą. Były zapewne wykonane przez nieznanych artystów, sprzedających je na Starym Mieście koło Barbakanu. Na suficie wisiały kryształowe żyrandole. W ścianach umieszczone były akwaria z rybami i konikami morskimi, które zabezpieczone były ścianą przypominającą drewno. We wschodniej części kafejki przyklejona była tapeta wielkiego lasu. Po bliższych oględzinach można by rzec, że za tymi drzewami pędzi kary jak smoła koń. Dopiero gdy Eva wystraszyła się wielkiej tarantuli w terrarium zauważyłam, że w podłodze umieszczone są terraria z różnymi pajęczakami, skorupiakami i wężami. Popatrzyłam na wielkiego skorpiona i rzekłam:
-Biedny pajęczak. Taki sam i jeszcze zamknięty w szklanym akwarium. Szkoda mi ciebie.
Nie wiedziałam czemu od niepamiętnych czasów lubiłam wszystkie brzydkie stworzenia. Na przykład raz moja kuzynka miała kota, dokładnie sfinksa. Strasznie marudziła, że ma takiego kosmitę. Ja natomiast chciałam go nawet odkupić, bo mi bardzo się podobał, wszystko poszłoby z planem, gdyby nie to, że tata nie zgodził się na przetrzymywanie w domu zwierzęcia. Po roku od tego zdarzenia poszłam z tatą do schroniska i adoptowałam Lucyfera. Był to, jak się później okazało rasowy czarny terier rosyjski. Mój tata nadal nie wie czemu nazwałam Lucyfka tak, a nie inaczej. Odpowiedź była prosta, gdy byłam w podstawówce czytałam legendy o gołoborzach. Cały dzień potrafiłam czytać jedną z nich. Dotyczyła ona, próby zawalenia kościoła przez Lucyfera, najgorszego diabła. Później okazało się, że trafiłam z imieniem w samo sedno, ponieważ charakter teriera był bardzo trudny do opanowania. Dopiero gdy przyjechał dziadek to się zmieniło, nadal nie wiem jak tego dokonał, ale to i tak był cud.
-Ej Magda!-powiedziała szorstko Eva.- Żyjesz?
Oderwana ze swoich myśli rzekłam:
-Tak żyje.
-To super, ponieważ przed chwilą zadzwonił jakiś facet do twojego ojca.
-O co mu chodzi? Wiecie?
-Mówił coś o turnieju w Claymont i o jakimś wielkim remoncie. Więcej nie wiem, ale będzie lepiej gdy sama zapytasz o to tatę-odpowiedziała Patrycja wskazując na mojego ojca.
Wzięłam głęboki oddech i pomaszerowałam w jego stronę...

-------------------------------------
Wybaczcie, że tak długo nie pisałam. Miałam 12-dniowy szlaban na komputer, przez dwa dni pisałam ten rozdział. Napadło mnie natchnienie i grypa, więc mam mnóstwo czasu by wymyśleć następne rozdziały. Następny powinien ukazać się w tym tygodniu.

niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 8

Podeszłam do Ascara i wtuliłam się w jego grzywę. Była miękka w dotyku. Natychmiast na niego wsiadłam i zaczęłam galopować w stronę jednej z ustawionych stacjonat. Muszę trenować, ponieważ za dwa tygodnie będę miała egzamin na srebrną odznakę jeździecką. Jeśli chcę dobrze wypaść przed jurorami muszę trenować. Na jutro mam wymyślić układ. Wymyśla go Patrycja. Z pytań przygotowuje mnie Anka, która test na srebrną odznakę jeździecką zdała miesiąc temu. Przyjaciółki są jednak pomocne.
* * *
Gdy pokonałam ostatnią przeszkodę- piramidę, usłyszałam oklaski. Robiła to pani Elżbieta, w średnim wieku, trenerka skoków. Podjechałam pod płot i powiedziałam serdecznie:
-Dzień dobry!
Pani Ela uśmiechnęła się mówiąc:
-Witaj Magda. To twój koń?
-Tak.
-Muszę ci powiedzieć, że współpracujecie ze sobą idealnie.
-Dziękuje.
-Nie ma za co. Słyszałam, że bierzesz udział w turnieju Claymont.
-Tak, a za dwa tygodnie będę starała się zdobyć srebrną odznakę jeździecką.
-Mam nadzieję, że ci się uda. Muszę już iść, twój ojciec mnie woła.
Po tych słowach pani Ela poszła w stronę patio. Ja zaczęłam znowu pokonywać przeszkody.

Rozdział 7

Przebudziłam się o szóstej rano. Lucyfer leżał pod moim łóżkiem. Wstałam ociężale, pogłaskałam teriera i poszłam wziąć prysznic. Lecz okazało się, że nie ma mydła. Musiałam myć się szamponem. Lepsze to niż brak szamponu...
* * *
Wybiegłam z domu, rzucając swój plecak na plecy. Czułam się tak jakby ktoś rzucił na mnie siedem kilogramów kartofli. Droga do szkoły trwała trzy minuty. Szybko wparowałam do szatni, by zacząć zmieniać buty. Myślałam, że jestem spóźniona. Klops! Trzydzieści minut przed dzwonkiem. To jest kara za brak spóźnień w podstawówce. Byłam przyzwyczajona do wczesnego wstawania, ponieważ droga do mojej dawnej szkoły trwała piętnaście minut. Musiałam jakoś przezwyciężyć nudę albo czytaniem gazetki szkolnej, albo czytaniem któregoś z podręczników. Miałam do wyboru matematykę, biologię, przyrodę, historie i wiele innych. Zaczęłam uczyć się matematyki i historii, ponieważ panie od tych przedmiotów zapowiedziały niezapowiedziane kartkówki. Dziwne prawda?
* * *
Wreszcie zadzwonił dzwonek zaczynający 20-minutową przerwę. Zbiegłam na parter, tam właśnie znajdowała się biblioteka, moje ulubione pomieszczenie w szkole. Zapukałam i weszłam do środka. Panował tam wyniosły, dumny i historyczny klimat. Na ścianach wisiały obrazy sławnych artystów. Po lewej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do pokoju w którym znajdowały się bardzo stare książki. Uczniowie ze starszych klas nazywali to pomieszczenie spiżarnią. Przywitałam się z panią Urszulą. Bibliotekarka miała około czterdziestu lat albo przynajmniej na tyle wyglądała. Jej brązowe włosy, były już dotknięte lekką siwizną. Pani Ula nosiła powyciągany sweter, pasujący idealnie do koloru jej oczu, które podkreślały okulary.
Podeszłam do szafki z napisem „Science fiction” i wyjęłam jedną z książek. Usiadłam na krześle i zaczęłam ją czytać.

Rozdział 6

Znalazłam się w mrocznym lesie. Gęste chmury i mgły uniemożliwiały rozpoznanie miejsca. Co chwilę na moich rzęsach powstawały krople wody. Szłam przed siebie. Spojrzałam na swoje stopy, były całe we mgle. Nagle się wróciłam. Poczułam straszliwy ból, w jednej chwili zaczęłam płakać. Przez łzy spojrzałam na swoje kolano, z zadraśnięcia wypływało dużo krwi. Skuliłam się w kłębek i cichutko łkałam. Wtedy usłyszałam:
-Magdo! Magdo!
W jednej chwili stanęłam jak wryta. Okazało się, że głos ten wydawał wodospad. I to nie byle jaki, ponieważ woda płynęła z dołu do góry, zamiast odwrotnie. Weszłam do jeziorka, kolano zostało zamoczone w wodzie. W tej chwili przestało krwawić, a rana się zagoiła. Spojrzałam na nie, w ogóle nie było widać zadraśnięcia. Zamoczyłam ręce w wodzie i umyłam sobie twarz. Nagle poczułam dotyk czyjejś ręki na moim ramieniu. Usłyszałam:
-Magdo... Magdo...
Powoli odwróciłam się i ujrzałam...
* * *
-Mama? Co tutaj robisz?
-Kochanie chciałabym z tobą porozmawiać na temat turnieju Claymont.
Dopiero w tej chwili zauważyłam, że nie znajduje się w lesie, lecz w moim własnym pokoju. Znajome plakaty z końmi wisiały na białej ścianie, która czasami była upaćkana zieloną farbą. Były to starania zrobienia remontu przez tatę.
-Może usiądziesz na łóżku?-zapytała mama.
Zorientowałam się, że siedzę na podłodze. Powoli wstałam i usiadłam na łóżku koło mojej mamy. Bolały mnie całe plecy i głowa.
Zauważyłam, że jest już noc, więc zapytałam:
-Ile ja spałam?
-Trzy godziny.
-Naprawdę?
-Tak -rzekła matka po czym nastała chwila ciszy.-Ojciec mówił mi o waszej kłótni. Porozmawiałam z nim. Zgodził się.
-Na co?
-Na twój udział w zawodach Claymont.
-Naprawdę?
Po tych słowach rzuciłam się mamie na szyję i zaczęłam płakać ze szczęścia.

Rozdział 5

Zdumiałam się pytaniem Patrycji. Najczęściej to jej ojciec wybierał zawodników. I to bardzo dobrych, samych mistrzów. Ale ja? Mam konia dopiero od dwóch dni, sama uczyłam się jeździć konno dopiero trzy lata, a skoków dwa. Posiadam tylko brązową odznakę jeździecką. Mistrzowie mają złote. Nadal nie mogę uwierzyć, że to akurat mnie wybrała Patrycja. Może i skacze na wysokich przeszkodach, ale żeby mnie?
-Nie-powiedziałam zdumiona.-Żartujesz ze mnie?
-Nie, wcale nie- zaczęła tłumaczyć się Pati.-To prawda, proszę. Zrób to dla mnie i dla mojego ojca. Jesteś najlepsza.
Najlepsza, to słowo ukazywało wszystkie moje marzenia. Od zawsze chciałam być mistrzem Polski albo Europy w skokach. Nagle poczułam, że to marzenie jest całkiem blisko. Tak jakby wyciągało do mnie rękę.
Po zerknięciu na Patrycję, która robiła słodkie oczka. Po chwili nie wytrzymałam i powiedziałam:
-No dobra. Wezmę udział w zawodach, ale najpierw muszę zapytać ojca.
-Och, dzięki-powiedziała uszczęśliwiona przyjaciółka i rzuciła mi się na szyję.
* * *
-Nie.
-No ale tato. To dla mnie i Pati jest bardzo ważne.
-Nic z tego. Jeszcze nigdy nie byłaś na zawodach jeździeckich.
-A może to czas bym wreszcie wystartowała-powiedziałam i wyszłam z salonu.
Szłam szybko na balkon. Chciałam jak najszybciej uciec od tych gorzkich słów, które bębniły mi w głowie. Czułam się okropnie. Czemu ojciec nigdy nie chce mnie gdzieś wysłać. Zacisnęłam zęby i wyszłam drugimi drzwiami prowadzącymi do kuchni. Biegłam w stronę pokoju.
* * *
Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Świat wokół mnie zaczął wirować. Myśli i słowa waliły moją czaszkę. Z trudem zasnęłam...

Rozdział 4

Siedziałam na tylnym fotelu samochodu wraz z moimi przyjaciółkami. Po drodze ojciec musiał odebrać mamę, która przyjechała z konferencji prasowej. Moja mama jest dziennikarką, ciągle jest zabiegana, ale znajduje dla mnie czas. Prawie wcale nie umie gotować, jedyną potrawą jaka jej się udała to karp wigilijny. Ja nigdy nie spróbowałam tego dania, ponieważ nie lubię ryb. Wreszcie dojechaliśmy do Pałacu Kultury i Nauki. To tam odbywała się konferencja, której tytuł zwalał z nóg. Brzmiał on następująco
,,Skutki zjedzenia nieświeżej pańskiej skórki". Na razie ten temat robi furorę wśród dziennikarzy, ponieważ za parę dni będzie Wszystkich Świętych. Mama wychyliła się zza budki telefonicznej. Była ubrana w czarną marynarkę i białe spodnie. Jej ciemne jak noc włosy połyskiwały w świetle latarni, które włączyły się parę minut temu. Jestem bardzo do niej podobna, tata zawsze jak coś zbroiłam mówił ,,Ty klonie mamy". Nadal nie rozumiem o co mu chodziło, ale od roku już mnie to nie interesuje.
* * *
W domu zjadłyśmy kolację, a potem poszłyśmy do mojego pokoju. Był z nami Lucyfer, od razu zaprzyjaźnił się z moimi przyjaciółkami. Najbardziej spodobał się Patrycji, która od razu zaczęła go pieścić i głaskać. Wtedy zapytałam:
-To co robimy?
-Może będziemy zadawać sobie zagadki- zaproponowała Patrycja.
-Świetny pomysł-odrzekła Ania.
Po tych słowach zaczęłyśmy zadawać sobie pytania.
* * *
Obudziłam się wcześnie. Nie było jeszcze nawet szóstej rano. Okazało się, że Patrycja też nie śpi. Zapytałam ją:
-Czemu obudziłaś się tak wcześnie?
-Lucyfer mnie obudził. Bardzo ładny pies.
-Rozumiem...
-Magda?
-Tak?
-W styczniu odbędzie się prestiżowy turniej zamku Claymont. Mój ojciec musi wybrać dwie faworytki, które wystąpią w turnieju.
-Czemu mi to mówisz?
-Widziałam wczoraj jak skaczesz. Jeszcze nigdy czegoś takiego na oczy nie ujrzałam. Ty i Ascar pokonujecie przeszkody dla mistrzów.
-Naprawdę?-zapytałam zaskoczona.
-Ojciec kazał mi wybrać jedną z osób w stadninie. Ja na pewno pójdę na zawody. Więc zostało jedno miejsce i mam pytanie.
-Jakie?
-Czy wystartujesz w zawodach zamku Claymont?

Rozdział 3

Zaprowadziłam Ascara do wyznaczonego przez ojca boksu. Koło boksu mojego konia, znajdowała się siedziba konia Patrycji. Jest to szatynka z brązowymi oczami. Jej ojciec jest bardzo bogaty, remontuje mnóstwo zabytków. Chociaż każdy chciałby zostać przyjaciółką, ona nie posiada żadnej. Jest raczej nieśmiała, prawie do nikogo się nie odzywa. Jedynymi osobami które lubi, są ja i Ania. Z myślenia wyrwał mnie Ascar. Koń zaczął trącać mnie aksamitnym pyskiem. Zapewne wyczuł, że w kieszeni mam schowaną kostkę cukru. Wyjęłam ją i podałam rumakowi. Wierzchowiec od razu wziął do pyska cukier i zaczął go jeść. Usłyszałam wtedy głos Patrycji:
-Widziałaś gdzieś mój czaprak? Nigdzie nie mogę go znaleźć.
-A jak wygląda?-spytałam z powodu tego, że dziewczyna często zmienia sprzęt jeździecki.
-Czarny z żółtym brzegiem. Po prawej stronie ma wyryty herb mojej rodziny.
Aha, prawie bym zapomniała. Patrycja wywodzi się z dobrego domu. Jej ojciec nazywany jest lordem, a ona... Patrycją.
-Chwila, widziałam go. Tak, chyba jest przy głównych drzwiach.
-Dzięki. Gdybym go nie znalazła to ojciec przetrzepałby mi skórę.
-Nie ma sprawy.
Po tych słowach Patrycja wyszczotkowała Vanilię, klacz palomino i zaczęła przygotowywać się do jazdy. Spojrzałam na moje rozpuszczone włosy, zupełnie nie równały się z falowanymi włosami przyjaciółki. Szybko wyjęłam gumkę i związałam włosy w niesforny kucyk.
* * *
Pobiegłam do ojca, by zapytać się czy kryta ujeżdżalnia jest wolna. Okazało się, że tak, więc pobiegłam na patio. Znajdowało się ono w środku stadniny. Dookoła zasadzone były brzozy, a na środku zbudowano fontannę. Gdzieniegdzie widoczne były ławki, które skrywały się za krzakami. Widok był cudowny, ale nie to było mi teraz w głowie. Biegłam dalej do salonu. Był to duży pokój, w którym zbierali się wszyscy jeźdźcy. Stał tam barek i telewizor z konsolą PlayStation. Na kanapie siedziała Anka i Eva. Przy barku stała Patrycja. Zwołałam dziewczyny i opowiedziałam o rezerwacji krytej ujeżdżalni. Wszystkie pobiegłyśmy do stajni by przygotować się do pierwszej jazdy. Pierwszej z moim nowym koniem...
* * *
Byłam już przygotowana. Założyłam czarne brydżersy i biała koszulę. Na to wszystko założyłam jeszcze ciepły golf. Wsiadłam na Ascara i pokłusowałam do ujeżdżalni. Okazało się, że jestem pierwsza, ponieważ Ance zaciął się suwak na bluzie, Evie też, natomiast Patrycja szła wolno, trzymając uzdę Vanilii w ręku. Gdy zebrałyśmy się wszystkie, tor do skoków był już przygotowany. Okazało się, że tata dokładnie wiedział, że będziemy skakać i stajenni przygotowali go już wcześniej.
* * *
Ścigałyśmy się jak szalone. Anka prawie, a by z konia spadła. Ja skakałam najwyżej z nas. Patrycja nauczyła nas i nasze konie kroku hiszpańskiego. Eva pouczyła nas wszystkich słów angielskich związanych z końmi. Pomyślałam, że może dziewczyny spędziłyby noc u mnie. Zrobiłybyśmy sobie quizy dotyczące koni i wiele innych interesujących rzeczy. Bez chwili namysłu zapytałam:
-Może przyjdziecie do mnie na noc?
-Brzmi interesująco-odparła Anka.
Po paru minutach zdecydowałyśmy, że będziemy spędzały dzisiaj czas u mnie domu.

Rozdział 2

 Gdy dojechaliśmy do przedmieścia Piastowa, zaczęłam się rozglądać. Bazar i kamienice wyglądały bardzo swojsko. Po pięciu minutach jazdy po kocich łbach zatrzymaliśmy się przy wielkim budynku z napisem ,,Sklep jeździecki Kopytko". Zauważyłam, że sklep jest mniejszy niż wydawało się to na pierwszy rzut oka. Panował tam idealny porządek, czego nie widziałam nawet w najlepszych francuskich sklepach. Każde siodło miało wyznaczone miejsce. Zapytałam z niepewnością:
- Psze pana. Czemu jest tu tak mało sprzętu jeździeckiego?
- Reszta jest w piwnicy - wyjaśnił sklepikarz.
 Zaczęłam przechadzać się po sklepie i oglądałam sprzęt jeździecki. Przystanęłam przy czarnym siodle do skoków. Było przepiękne! Podszedł do mnie właściciel sklepu i powiedział:
- Piękne siodło. Ma panienka dobry gust.
- Jaka ze mnie panienka, prędzej byłabym nieletnią na komendzie stołecznej Warszawa. A co do siodła, ile kosztuje?
- Tysiąc czterysta złotych.
- To mam zamiar je kupić, tata zapewne się zgodzi.
Spojrzałam na tatę, on skinął jedynie głową.
- Niech panienka przyprowadzi swojego wierzchowca - oznajmił sprzedawca.
 Popędziłam pędem do przyczepy i wyprowadziłam Ascara. Musiałam okrążyć sklep dookoła, ponieważ mój koń nie zmieściłby się we frontowych drzwiach. Właściciel sklepu już czekał na mnie. Dopiero teraz przyjrzałam się mu z bliska. Sklepikarz był wątłym pięćdziesięciolatkiem z wyraźnym garbem. Miał bystre oczy, które schowane były pod krzaczastymi brwiami. Jego koszula była cała ubrudzona błotem. W prawej ręce trzymał uzdę wędzidłową z hanowerskim nachrapnikiem. Koło niego stał mój ojciec z wybranym przeze mnie siodłem. Zatrzymałam Ascara w wyznaczonym przez staruszka miejscu i usiadłam na kamiennym murku, koło mojego konia. Właściciel sklepu powoli założył rumakowi uzdę i sprawdził odległość między pasem poprzecznym a nozdrzami. Była w sam raz, ponieważ odległość wynosiła około 10 centymetrów. Staruszek poklepał po zadzie Ascara i zaczął przymierzać siodło. Wszystko było OK, oprócz tego, że siodło posiadało za mały popręg. Westchnęłam i pomyślałam, że będzie trzeba wziąć inny z magazynu. Nie byłam zadowolona, ponieważ tylko ten wydawał mi się najodpowiedniejszy. Nim zdążyłam się obrócić sprzedawca wymieniał popręg, który był trzy razy lepszy od tego mniejszego. Po paru minutach Ascar był gotowy, bym na niego wsiadła.
***

Włożyłam Ascarowi ochraniacze stawu skokowego i wsiadłam na wierzchowca. Pokłusowałam w stronę alejki, która znajdowała się blisko sklepu. Z przyjemnością stwierdziłam, że mój wierzchowiec jest najlepszym koniem jakiego dosiadałam w życiu. Nim się spostrzegłam, to znalazłam się w parku. Jesienne liście spadały do małego jeziorka w którym pływały kaczki. Mimo tego, że była godzina piętnasta, po parku przechadzało się mało ludzi. Na ławce siedziała pani z dzieckiem, koło fontanny bawiły się psy. W oddali zauważyłam dwie dziewczyny jadące konno. Pokłusowałam w ich stronę. Jedną z nastolatek okazała się być moja przyjaciółka, Anka.
- Ania, hej! Masz ochotę przedstawić mnie twojej koleżance? - zapytałam.
- Magda!-zdziwiła się Ania. - Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś w Warszawie.
- A no jednak nie.
- Czemu jesteś w Piastowie?
- Przyjechałam tu z ojcem. Musiał kupić mi siodło i uzdę, i wiele innych rzeczy.
- Magda... Przecież ty nie masz konia.
Dopiero teraz Ania zorientowała się, że siedzę na koniu zupełnie jej nieznanym.
- Co to za koń?
- A mój, ojciec mi go kupił.
- Ania, to jak. Pokażesz mi pensjonat twojego ojca? - wtrąciła się nieznana mi rudowłosa dziewczyna.
- Tak, oczywiście. Á propos. Eva, to jest Magda. Moja najlepsza przyjaciółka. Magdo, to jest moja kuzynka Eva.
- Nigdy nie mówiłaś, że masz kuzynkę - powiedziałam zaskoczona.
-Zapewne zapomniałam ci o niej wspomnieć. I tak rzadko się spotykamy. Eva mieszka w Oksfordzie i przyjechała do Warszawy na jeden rok szkolny, ponieważ zalało jej mieszkanie.
Uważnie słuchałam opowiadania o tym, jak Eva trafiła do Warszawy. Opowieść była nudna. Niepostrzeżenie ziewnęłam.
- Dobra ja muszę iść - rzekłam i pokłusowałam do sklepu ,,Kopytko".
Po trzech minutach byłam już przy witrynach sklepowych. Dopiero teraz zauważyłam kartkę wywieszoną nad pelhamem głoszącą ,,Pelham na złodziei".
Gdy wyjeżdżaliśmy z ojcem do stadniny Claymont, zapytałam:
- Psze pana. A czemu przy tym pelhamie napisane jest " Pelham na złodziei" ?
- Złodzieje strasznie się go boją, dzięki czemu już od roku nie miałem żadnych włamań - rzekł właściciel sklepu.
- Dziękuje za odpowiedź i do widzenia!
- Do widzenia panienko!
Po tych słowach jechałam już do prestiżowej stadniny koni ,, Claymont".

Rozdział 1

Ulicą szła dziewczyna o imieniu Magda Walewska. Była to brunetka o błękitnych oczach. Uwielbiała konie i jazdę konną, chociaż jej ojciec był współwłaścicielem stadniny koni w okolicach Warszawy, nie posiadała nigdy żadnego zwierzęcia. Docierając do osiedla domków jednorodzinnych, skręciła w prawo i otworzyła furtkę małego pałacyku. Przechadzając się przez zadbany ogródek, obserwowała białe gołębie, zgromadzone wokół fontanny. Głęboko westchnęła i otworzyła mahoniowe drzwi.
                                                                      ***
Wchodząc do salonu zauważyłam białą kartkę przyczepioną do lodówki, na której pisało ,, Wyjdź przed dom". Przewróciłam oczami i spokojnie zaparzyłam sobie herbatę. Dopiero pięć minut po przeczytaniu liściku, wyszłam na taras. Zobaczyłam wtedy gniadego konia rasy małopolskiej.
- Kogo to koń? - zapytałam.
- Twój – odpowiedział ojciec.
- Jak to?
- Kupiłem go na aukcji, był wiele wart. Zapłaciłem za niego pół miliona złotych.
- Przecież on wygląda na trzylatka. Co on takiego mógł zrobić, że zapłaciłeś za niego, aż tyle?
- Wystarczy spojrzeć w rodowód. Jego dziadkiem był sam Landgraf I, natomiast ojciec był czempionem europejskim pięć razy z rzędu.
- Łał.
- Jeśli chcesz to możesz teraz na nim pojeździć.
- Ale bez wędzidła, wodzy, siodła?
- A no tak. Ta moja skleroza już mnie dobija.
- Jaka skleroza? Tatku, masz dopiero trzydzieści sześć lat.
- Wiem, z tą sklerozą to żartowałem. Nie kupiłem sprzętu jeździeckiego, ponieważ to ty powinnaś go wybrać.
- Dzięki tato. Za dziesięć minut będę gotowa.
- Chyba za trzydzieści. Obiad przecież trzeba zjeść.
- Dobra, dobra, to za pół godziny będę gotowa.
Gdy tata wszedł do domu, to ja pozostałam ze swoim nowym koniem. Musiałam mu wymyśleć imię. Ale jakie? Tabasco, Uran, Advent, może Zefir?
- Twój koń nazywa się Ascar-krzyknął ojciec z okna kuchni.
- Dzięki!
No więc imię ma załatwione, ale czego będę go uczyć? Cross, ujeżdżenie, skoki? Może coś z stylu western? Na przykład western pleasure albo trail, albo cuting, albo... Chwila, przecież Landgraf I to czystej krwi holsztyn, który świetnie skakał. No tak! Więc nauka też załatwiona.
Wtedy ojciec krzyknął z jadalni:
- Magda! Obiad!
- Już idę tatku.
Idąc do domu, pogłaskałam Ascara, a on odwzajemnił ten gest delikatnym rżeniem. Wchodząc do jadalni zostałam obficie oblizana, przez czarnego jak noc teriera rosyjskiego o imieniu Lucyfer.
- Lucyfer! Siad! - powiedziałam.
Pies posłusznie usiadł, machając nieustannie kudłatym ogonem.
                                                                      ***
Podszedłem pod płot i zacząłem wsłuchiwać się w piosenkę, którą puszczał chłopak z sąsiedztwa. Według mnie była głupia, ciągle powtarzano tą samą melodię. Brzmiała dokładnie jak stęki koni w stajni, podczas wizyty weterynarza. Na szczęście mnie ona ominęła, ponieważ zostałem kupiony na aukcji, przez jakiegoś zamożnego pana. Myślę, że mi się tu spodoba, najbardziej ta skoszona trawa. Nie wytrzymałem i zacząłem galopować po pięknym trawniku. Pomyślałem o tym jak dobrze być koniem i to w dodatku z cudownym rodowodem...
                                                                          ***
- To co tatku? Jedziemy do sklepu jeździeckiego?-zapytałam.
- Oczywiście kochanie-odpowiedział tata.
Szybko wyszłam z domu i zaprowadziłam Ascara do przyczepy dla koni. Nie protestował, co od razu poprawiło mi humor, ponieważ jak pomagałam ojcu w stadninie to każdy koń, nigdy nie wszedł dobrowolnie do przyczepy. Po paru minutach byliśmy w drodze do najlepszego sklepu jeździeckiego, który był umieszczony na przedmieściach Warszawy. Nie mogłam się doczekać, by wsiąść na swojego konia...