Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 1

Ulicą szła dziewczyna o imieniu Magda Walewska. Była to brunetka o błękitnych oczach. Uwielbiała konie i jazdę konną, chociaż jej ojciec był współwłaścicielem stadniny koni w okolicach Warszawy, nie posiadała nigdy żadnego zwierzęcia. Docierając do osiedla domków jednorodzinnych, skręciła w prawo i otworzyła furtkę małego pałacyku. Przechadzając się przez zadbany ogródek, obserwowała białe gołębie, zgromadzone wokół fontanny. Głęboko westchnęła i otworzyła mahoniowe drzwi.
                                                                      ***
Wchodząc do salonu zauważyłam białą kartkę przyczepioną do lodówki, na której pisało ,, Wyjdź przed dom". Przewróciłam oczami i spokojnie zaparzyłam sobie herbatę. Dopiero pięć minut po przeczytaniu liściku, wyszłam na taras. Zobaczyłam wtedy gniadego konia rasy małopolskiej.
- Kogo to koń? - zapytałam.
- Twój – odpowiedział ojciec.
- Jak to?
- Kupiłem go na aukcji, był wiele wart. Zapłaciłem za niego pół miliona złotych.
- Przecież on wygląda na trzylatka. Co on takiego mógł zrobić, że zapłaciłeś za niego, aż tyle?
- Wystarczy spojrzeć w rodowód. Jego dziadkiem był sam Landgraf I, natomiast ojciec był czempionem europejskim pięć razy z rzędu.
- Łał.
- Jeśli chcesz to możesz teraz na nim pojeździć.
- Ale bez wędzidła, wodzy, siodła?
- A no tak. Ta moja skleroza już mnie dobija.
- Jaka skleroza? Tatku, masz dopiero trzydzieści sześć lat.
- Wiem, z tą sklerozą to żartowałem. Nie kupiłem sprzętu jeździeckiego, ponieważ to ty powinnaś go wybrać.
- Dzięki tato. Za dziesięć minut będę gotowa.
- Chyba za trzydzieści. Obiad przecież trzeba zjeść.
- Dobra, dobra, to za pół godziny będę gotowa.
Gdy tata wszedł do domu, to ja pozostałam ze swoim nowym koniem. Musiałam mu wymyśleć imię. Ale jakie? Tabasco, Uran, Advent, może Zefir?
- Twój koń nazywa się Ascar-krzyknął ojciec z okna kuchni.
- Dzięki!
No więc imię ma załatwione, ale czego będę go uczyć? Cross, ujeżdżenie, skoki? Może coś z stylu western? Na przykład western pleasure albo trail, albo cuting, albo... Chwila, przecież Landgraf I to czystej krwi holsztyn, który świetnie skakał. No tak! Więc nauka też załatwiona.
Wtedy ojciec krzyknął z jadalni:
- Magda! Obiad!
- Już idę tatku.
Idąc do domu, pogłaskałam Ascara, a on odwzajemnił ten gest delikatnym rżeniem. Wchodząc do jadalni zostałam obficie oblizana, przez czarnego jak noc teriera rosyjskiego o imieniu Lucyfer.
- Lucyfer! Siad! - powiedziałam.
Pies posłusznie usiadł, machając nieustannie kudłatym ogonem.
                                                                      ***
Podszedłem pod płot i zacząłem wsłuchiwać się w piosenkę, którą puszczał chłopak z sąsiedztwa. Według mnie była głupia, ciągle powtarzano tą samą melodię. Brzmiała dokładnie jak stęki koni w stajni, podczas wizyty weterynarza. Na szczęście mnie ona ominęła, ponieważ zostałem kupiony na aukcji, przez jakiegoś zamożnego pana. Myślę, że mi się tu spodoba, najbardziej ta skoszona trawa. Nie wytrzymałem i zacząłem galopować po pięknym trawniku. Pomyślałem o tym jak dobrze być koniem i to w dodatku z cudownym rodowodem...
                                                                          ***
- To co tatku? Jedziemy do sklepu jeździeckiego?-zapytałam.
- Oczywiście kochanie-odpowiedział tata.
Szybko wyszłam z domu i zaprowadziłam Ascara do przyczepy dla koni. Nie protestował, co od razu poprawiło mi humor, ponieważ jak pomagałam ojcu w stadninie to każdy koń, nigdy nie wszedł dobrowolnie do przyczepy. Po paru minutach byliśmy w drodze do najlepszego sklepu jeździeckiego, który był umieszczony na przedmieściach Warszawy. Nie mogłam się doczekać, by wsiąść na swojego konia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz