- Psze pana. Czemu jest tu tak mało sprzętu jeździeckiego?
- Reszta jest w piwnicy - wyjaśnił sklepikarz.
Zaczęłam przechadzać się po sklepie i oglądałam sprzęt jeździecki. Przystanęłam przy czarnym siodle do skoków. Było przepiękne! Podszedł do mnie właściciel sklepu i powiedział:
- Piękne siodło. Ma panienka dobry gust.
- Jaka ze mnie panienka, prędzej byłabym nieletnią na komendzie stołecznej Warszawa. A co do siodła, ile kosztuje?
- Tysiąc czterysta złotych.
- To mam zamiar je kupić, tata zapewne się zgodzi.
Spojrzałam na tatę, on skinął jedynie głową.
- Niech panienka przyprowadzi swojego wierzchowca - oznajmił sprzedawca.
Popędziłam pędem do przyczepy i wyprowadziłam Ascara. Musiałam okrążyć sklep dookoła, ponieważ mój koń nie zmieściłby się we frontowych drzwiach. Właściciel sklepu już czekał na mnie. Dopiero teraz przyjrzałam się mu z bliska. Sklepikarz był wątłym pięćdziesięciolatkiem z wyraźnym garbem. Miał bystre oczy, które schowane były pod krzaczastymi brwiami. Jego koszula była cała ubrudzona błotem. W prawej ręce trzymał uzdę wędzidłową z hanowerskim nachrapnikiem. Koło niego stał mój ojciec z wybranym przeze mnie siodłem. Zatrzymałam Ascara w wyznaczonym przez staruszka miejscu i usiadłam na kamiennym murku, koło mojego konia. Właściciel sklepu powoli założył rumakowi uzdę i sprawdził odległość między pasem poprzecznym a nozdrzami. Była w sam raz, ponieważ odległość wynosiła około 10 centymetrów. Staruszek poklepał po zadzie Ascara i zaczął przymierzać siodło. Wszystko było OK, oprócz tego, że siodło posiadało za mały popręg. Westchnęłam i pomyślałam, że będzie trzeba wziąć inny z magazynu. Nie byłam zadowolona, ponieważ tylko ten wydawał mi się najodpowiedniejszy. Nim zdążyłam się obrócić sprzedawca wymieniał popręg, który był trzy razy lepszy od tego mniejszego. Po paru minutach Ascar był gotowy, bym na niego wsiadła.
***
Włożyłam Ascarowi ochraniacze stawu skokowego i wsiadłam na wierzchowca. Pokłusowałam w stronę alejki, która znajdowała się blisko sklepu. Z przyjemnością stwierdziłam, że mój wierzchowiec jest najlepszym koniem jakiego dosiadałam w życiu. Nim się spostrzegłam, to znalazłam się w parku. Jesienne liście spadały do małego jeziorka w którym pływały kaczki. Mimo tego, że była godzina piętnasta, po parku przechadzało się mało ludzi. Na ławce siedziała pani z dzieckiem, koło fontanny bawiły się psy. W oddali zauważyłam dwie dziewczyny jadące konno. Pokłusowałam w ich stronę. Jedną z nastolatek okazała się być moja przyjaciółka, Anka.- Ania, hej! Masz ochotę przedstawić mnie twojej koleżance? - zapytałam.
- Magda!-zdziwiła się Ania. - Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś w Warszawie.
- A no jednak nie.
- Czemu jesteś w Piastowie?
- Przyjechałam tu z ojcem. Musiał kupić mi siodło i uzdę, i wiele innych rzeczy.
- Magda... Przecież ty nie masz konia.
Dopiero teraz Ania zorientowała się, że siedzę na koniu zupełnie jej nieznanym.
- Co to za koń?
- A mój, ojciec mi go kupił.
- Ania, to jak. Pokażesz mi pensjonat twojego ojca? - wtrąciła się nieznana mi rudowłosa dziewczyna.
- Tak, oczywiście. Á propos. Eva, to jest Magda. Moja najlepsza przyjaciółka. Magdo, to jest moja kuzynka Eva.
- Nigdy nie mówiłaś, że masz kuzynkę - powiedziałam zaskoczona.
-Zapewne zapomniałam ci o niej wspomnieć. I tak rzadko się spotykamy. Eva mieszka w Oksfordzie i przyjechała do Warszawy na jeden rok szkolny, ponieważ zalało jej mieszkanie.
Uważnie słuchałam opowiadania o tym, jak Eva trafiła do Warszawy. Opowieść była nudna. Niepostrzeżenie ziewnęłam.
- Dobra ja muszę iść - rzekłam i pokłusowałam do sklepu ,,Kopytko".
Po trzech minutach byłam już przy witrynach sklepowych. Dopiero teraz zauważyłam kartkę wywieszoną nad pelhamem głoszącą ,,Pelham na złodziei".
Gdy wyjeżdżaliśmy z ojcem do stadniny Claymont, zapytałam:
- Psze pana. A czemu przy tym pelhamie napisane jest " Pelham na złodziei" ?
- Złodzieje strasznie się go boją, dzięki czemu już od roku nie miałem żadnych włamań - rzekł właściciel sklepu.
- Dziękuje za odpowiedź i do widzenia!
- Do widzenia panienko!
Po tych słowach jechałam już do prestiżowej stadniny koni ,, Claymont".
Świetne opowiadanie :) Od razu można zauważyć, że znasz się na koniach, chociażby pisząc o przymierzaniu ogłowia. Super! :D
OdpowiedzUsuń